BIOGRAFIA 

Zygmunt Hyży
 (1911 Łódź -1983 Łódź) studiował w latach
1932—36 malarstwo
u Wacława Dobrowolskiego
i Maurycego Trębacza. Od 1950 roku był członkiem ZPAP. Jego obrazy były prezentowane podczas
22 wystaw indywidualnych, 38 zbiorowych oraz wszystkich dorocznych wystaw Okręgu Łódzkiego ZPAP.


TWÓRCZOŚĆ 

W czasie ponad trzydziesto-letniej aktywności twórczej Zygmunt Hyży namalował
ok 260 obrazów. Prace Zygmunta Hyżego znajdują się w zbiorach m.in.: Muzeum Historii Miasta Łodzi, Muzeum Historii Ruchu Rewolucyjnego 
w Łodzi, Ministerstwa Kultury i Sztuki, Urzędu Miasta Łodzi oraz 
w kolekcjach prywatnych
w kraju i za granicą.

PRASA 

„Pejzaż i martwa natura, szczególnie zaś martwa natura z kwiatami – to główne motywy malarstwa Zygmunta Hyżego, malarstwa, które zatrzymuje nasze oko szlachetną kolorystyką, umiarem, bezpretensjonalnością, zmiennymi nastrojami pór roku oddanymi wiernie, sprawnie, z widoczną miłością do tematu i samego procesu malowania" (A.Grun, Malarstwo Zygmunta Hyżego).

Zygmuntowi Hyżemu
— Jan Huszcza

"Pejzaże"

Pejzaż, przyjęty pod powiekę
jeśli ma ocaleć,
ocaleje w zmienności.
Pejzaż, wyrażony w słowie,
często oznacza
zerwanie z rzeczywistym.
Pejzaż, przeniesiony na płótno
jest i tym spod powieki
i tym, co zachowuje
związki z rzeczywistym —
z niebem,
z drzewami,
z rzeczułką...
A wszystko
w różnych porach roku,
w różnych porach doby...
Ręka z pędzlem —
zatrzymująca na płótnie pory
pory —
z tubek wyciśnięte,
choć same tubki się nie liczą


17 V 1975

Osoba Zygmunta Hyżego była od lat nierozerwalnie związana z Łodzią, z miastem gdzie się urodził, wychował, pobierał pierwsze nauki, zdobywał malarskie kwalifikacje. Łódź była dla niego miejscem, do którego wracał z wędrówek po kraju, by w zaciszu własnej pracowni notować  i uzupełniać na płótnach plastyczne wrażenia będące zapisem kolejnych peregrynacji. Droga życiowa Hyżego nie może dzisiaj pociągać zbyt wielu naśladowców. Nie ma w niej bowiem efektownych uśmiechów losu, szczęśliwych przypadków, zmieniających w oka mgnieniu szarą rzeczywistość i otwierających szeroko drzwi do wspaniałej kariery. Jest natomiast dużo uporczywej pracy i silne pragnienie stania się malarzem, realizowane wytrwale krok po kroku.

Malarstwem – jak wspominał w wywiadach – pasjonował się od dziecka lecz trzeba było wielu zabiegów, żmudnych codziennych wysiłków, by pierwsze próby: wycinanych w odległych latach drewnianych figurek, mazanych na papierze obrazków, niewielkich akwarelek, czy owa kopia „Olszynki Grochowskiej" Kossaka, sprzedana przez autora w wieku 12 lat na Bałuckim Rynku, przekształciły się w dojrzałą pełną malarską formę.

Nie posiadając możliwości poświęcenia się li tylko studiom artystycznym, zdany na własne siły, musiał się przede wszystkim zająć zdobywaniem środków koniecznych w codziennej egzystencji. Imał się różnych zajęć, niejednokrotnie nie mających nic ze sztuką wspólnego. Wchodzenie w dorosłe życie przypadło mu na lata najostrzejszego kryzysu gospodarczego międzywojennej Polski, i właśnie wówczas, dzięki niewielkiemu stypendium wyasygnowanemu przez firmę, w której był zatrudniony, uzupełnionemu własnymi jakże skromnymi poborami, rozpoczął, naukę malarstwa i rysunku w prywatnej szkole Dobrowolskiego. 

Była to nowa placówka na mapie miasta, obok istniejących już wcześniej prywatnej szkoły malarstwa Andrzejewskiego i Państwowej Przemysłowej Szkoły Żeńskiej. Jej założyciel, urodzony w 1880 r. na Ukrainie, pobierał nauki w petersburskiej akademii, studiując początkowo architekturę, później zaś malarstwo pod kierunkiem Jana Ciąglińskiego, Twarożnikowa, Bielajewa, Makowskiego... Uczelnię cechował szalenie konserwatywny sposób edukacji. Studenci godzinami szkicowali „gipsy", doskonaląc do perfekcji rysunek, by później komponować zimne sceny figuralne. Wśród grona profesorów jasnym punktem jawiła się osoba Jana Ciąglińskiego, malarza którego twórczość wywodząca się z realizmu, przeciwstawiała akademizmowi zainteresowanie plenerem, zagadnieniami światła i koloru. 

Po powrocie z Rosji w 1927 r. Dobrowolski osiedla się w Łodzi, gdzie daje się dość szybko poznać jako wzięty portrecista. Dwa lata później przystępuje do organizowania kursów malarstwa i rysunku, które stopniowo, z czasem przekształciły się w Szkołę Rysunku, Malarstwa, Rzeźby i Przemysłu Artystycznego im. Cypriana Kamila Norwida. Pracownią rysunku i malarstwa osobiście kierował dyrektor i założyciel – Wacław Dobrowolski. Będąc zwolennikiem konwencji realizmu, nie pozbawionym wyczulenia kolorystycznego, posiadając umiejętność doskonałego władania ołówkiem, wymagał od uczniów sumiennego zapoznania się z warsztatem plastycznym, którego podstawą – według Dobrowolskiego – było opanowanie przede wszystkim rysunku, głównej bazy działania artystycznego. Uważał, iż uczeń zanim wybierze własną drogę wypowiedzi malarskiej „...musi nauczyć się poprawnie rysować i malować z natury, odtwarzając ją wiernie i bezbłędnie. Nie jest moim celem — twierdził – narzucać mu jakiekolwiek upodobania i poglądy artystyczne ale moim obowiązkiem jest nauczyć go opanowania rzemiosła plastycznego i rzetelnego stosunku do sztuki". Wyważona, pełna tolerancyjnego umiaru, deklaracja pedagogiczna Dobrowolskiego stała w jaskrawej sprzeczności z jego działalnością w Zrzeszeniu Artystów Plastyków a później w Polskim Związku Zawodowym Łódzkich Artystów Plastyków oraz w konserwatywnym ugrupowaniu „Ryngraf", skupiającym zwolenników sztuki „narodowej", opowiadających się za solidnym tradycjonalizmem, zwalczających malarstwo awangardowe. 

Do szkoły Dobrowolskiego Zygmunt Hyży uczęszczał w latach 1932-1936, biorąc udział w zajęciach pracowni rysunku i malarstwa. Tam też spotkał Maurycego Trębacza, malarza i grafika, który zarówno w szkole Dobrowolskiego jak i we wspomnianej wcześniej prywatnej szkole malarstwa Andrzejewskiego pełnił funkcję wykładowcy. Maurycy Trębacz, wówczas już człowiek sędziwy (ur. w 1861 r.), reprezentował swoją osobą szmat historii malarstwa polskiego. Swoją edukację artystyczną rozpoczynał jeszcze w Klasie Rysunkowej pod kierunkiem Wojciecha Gersona i Aleksandra Kamińskiego. Kontynuował w krakowskiej Szkole Sztuk Pięknych na kursie prowadzonym przez profesora Władysława Łuszczkiewicza, a następnie w akademii monachijskiej. Krąg malarskich zainteresowań starego mistrza wyznaczały obrazy o tematyce rodzajowej: „Jankiel-Cymbalista", „Miłosierny Samarytanin", malowane realistycznie w ciepłych, stonowanych barwach czy cykl ilustracji do „Pana Tadeusza". W Łodzi zamieszkał na stałe w 1909 r., tu obchodził jubileusz 40-lecia pracy twórczej, tutaj ceniono go jako dobrego portrecistę. Z pracownią Maurycego Trębacza, człowieka o temperamencie i osobowości bardziej odpowiadającej Hyżemu, był on związany do 1939 r. 

Lata spędzone w szkole Dobrowolskiego, tej jedynej w życiu Hyżego zinstytucjonalizowanej edukacji malarskiej, nie były łatwe. W dalszym ciągu musiał godzić naukę podstaw sztuki z dorywczą pracą pochłaniającą uciekający cenny czas. Wyniesione ze szkoły umiejętności: zapoznanie z zasadami kompozycji, uwrażliwienie na przedmioty i barwy, kilkuletnie kontakty z Maurycym Trębaczem, poparte nieustannym ulepszaniem warsztatu plastycznego, pozwoliły Hyżemu na sprecyzowanie zainteresowań, na stopniowe formułowanie własnego języka malarskiej wypowiedzi. Okres kształtowania osobowości artystycznej Hyżego dokonał się w latach zmagań polskiej awangardy, akcentowanych w Łodzi działalnością wystawienniczą i odczytową Władysława Strzemińskiego, Katarzyny Kobro, Henryka Stażewskiego. malarzy „a.r."-u, powstaniem drugiej w Europie kolekcji sztuki współczesnej. 

Hyży wybrał i pozostał wierny orientacji bliskiej swym nauczycielom, płynącej z tradycji w malarstwie polskim, zapoczątkowanych przez Wojciecha Gersona, który pierwszy rozpoczął wyprawy z pudłem farb i sztalugami za miasto, by malować krajobrazy bezpośrednio z natury. Nic też dziwnego, że duchowym mistrzem Hyżego stał się Aleksander Gierymski, łączący w swych obrazach realistyczną obserwację ludzi i natury z poszukiwaniami czysto malarskimi. 

W latach 30-tych Hyży przenosi się z rodzinnego Żubardzia do leżących na północy Małych Łagiewnik, satelitarnej osady, włączonej w granice Łodzi dopiero po ostatniej wojnie. Nowe otoczenie miało charakter właściwie wiejski. Tuż za rozproszonymi wśród pól pojedynczymi domkami, rozpościerał się duży kompleks ciągnących się aż po klasztor lasów. Znajdował w nich Hyży tematy dla swych płócien. Bliski kontakt z przyrodą dostarczał mu niezapomnianych przeżyć, które malarz zamieniał w artystyczną rzeczywistość. Pasja twórcza Hyżego realizowała się w otaczającym go świecie spokojnej koegzystencji wiejskości i świata roślin i zwierząt. 

Wybuch II wojny, niewola, jak wielu ludziom i jemu pokrzyżowały realizację planów. Z rzadka malowane studia ułatwiały mu przetrwać okupację, a raz nawet – jak sam wspominał – swoim zdolnościom malarskim zawdzięczał ocalenie życia. Przyjaciele i znajomi rozpierzchli się, jedni nie żyli jak Maurycy Trębacz, który zginął za murami getta; inni wysiedleni, jak pierwszy jego nauczyciel Wacław Dobrowolski, po zakończeniu wojny do Łodzi nie wrócili. Dopiero po wojnie mógł przeznaczać coraz więcej czasu malarstwu. Zrealizował wreszcie marzenie o własnej pracowni. Dość obszerna, o oknach wychodzących z jednej strony na rozległą przestrzeń, z drugiej na drzewa pobliskiego lasu, wyposażona tylko w najniezbędniejsze sprzęty, stała się dla artysty azylem i miejscem codziennej pracy. 


W swojej twórczości malarskiej, obejmującej zarówno pejzaże, martwą naturę czy rzadziej sceny rodzajowe, batalistyczne i portrety, Hyży kierował się zawsze poczuciem niedosytu jaki przynosiły mu prace wykonane, a tym samym stawały się one bodźcem do malowania następnych. Jedne z nich powstawały szybko, inne były rezultatem wielogodzinnych poszukiwań, by wreszcie przybrać ostateczny kształt zamkniętej malarskiej kompozycji. Znajdując inspirację w otaczającej rzeczywistości, korygowanej przez filtr malarskiego widzenia, dostrzegał dookoła siebie przede wszystkim obrazy, te jeszcze nie malowane, obiecujące doskonałą realizację zamierzeń. 

Posługiwał się w swej twórczości językiem tradycyjnego obrazowania. Wychodząc konwencji realizmu, przestrzegając jego reguł, wprowadzał do swych płócien te zdobycze koloryzmu, które nie są przeciwstawne solidnej konstrukcji kompozycji, by w oszczędnej gamie barwnej oddać sumę oglądów wybranego fragmentu natury. Natura bowiem, nawet odrzuciwszy wszelkie treści literackie, skomplikowaną symbolikę, tak często wpisywane w jej ramy, pozostaje zawsze niewyczerpanym źródłem tematów. Wracali do niej mistrzowie czasów odległych i bliskich, twórcy o krańcowo odmiennych postawach artystycznych, by odnaleźć w niej nowe bodźce i niespodziewane wzruszenia. O jej bogactwie, niewyczerpanym zasobie form, wiążących się nawet z jednym wyselekcjonowanym motywem, napisał pięknie i wnikliwie Paul Cezanne w liście do Ambroise'a Vollarda: „Ten sam krajobraz w zależności od kąta widzenia staje się różnorodnym obiektem studiów, że wydaje mi się, iż mógłbym zajmować się nim całymi miesiącami bez zmiany miejsca, pochylając się tylko raz bardziej na prawo, raz bardziej na lewo". 

Natura jest też jednym z wyznaczników oddających stosunek człowieka do rzeczywistości. l dla mnie nie ulega wątpliwości fakt, że dla Hyżego otaczający go krajobraz, ten spotykany tuż za progiem domu, czy też ten oglądany podczas licznych podróży po kraju, był podstawowym motywem pobudzającym do dalszej działalności, traktowanym jako natchnienie i autonomiczny podmiot stwarzanego przez malarza świata. „Kiedy wychodzę w plener, znajduję się w otwartej przestrzeni, mam przed sobą krajobraz – mówił artysta – to zaczynam po prostu żyć. Sam nie wiem dlaczego tak się dzieje... Zawsze jakiś fragment krajobrazu, jakiś szczegół, przykuwa moją uwagę i to do tego stopnia, że zaczynam to miejsce po prostu lubić i... muszę malować". To emocjonalne podejście do natury zaowocowało serią pejzaży, tematu najchętniej podejmowanego przez artystę. Wbrew pozorom pejzaż potrafi wyrażać i określać na równi z postaciami ludzi stosunek człowieka do rzeczywistości. Ten rodzaj wypowiedzi o sobie, o otoczeniu w którym żyjemy, o obyczajach i normach, z którymi jesteśmy związani, często nawet silniej określa zamiar artysty niż zdawałoby się bardziej czytelne i oczywiste przedstawienia figuralne. 

Jaka jest zatem natura w pejzażach Hyżego? Na pewno nie ma w niej patosu, egzotyki, lecz konkretna, materialna sprawdzalna wzrokiem rzeczywistość, odległa prawie tylko na wyciągnięcie ręki. Jest to wizja przyrody widzianej oczyma człowieka miasta, wizja przyrody ucywilizowanej: ogrodów, parków, drzew nad nie opodal domu płynącą rzeką, lasów z przecinką, polanek otoczonych świerkami, mokradeł na skraju wsi. Wśród pejzaży znaleźć można takie, gdzie krajobraz staje się główną treścią i głównym powodem powstania kompozycji malarskiej. Wkraczające weń motywy architektoniczne włączane są w sposób dyskretny i harmonijny, nigdy nie dominują nad przyrodą, koegzystując na prawach dwóch równorzędnych elementów krajobrazu.

 Zabierając głos na otwarciu wystawy jubileuszowej, zorganizowanej w 40-tą rocznicę swojej działalności artystycznej, malarz powiedział ,,...malowałem i poszukiwałem, i tak jak do dziś". Owo poszukiwanie własnego języka wypowiedzi, ciągłe doskonalenie umiejętności warsztatowych, wyrażało się niejednokrotnie kolejnymi powrotami do raz wybranego motywu, by ponownie spojrzeć nań świeżym okiem. Często rekwizytem służącym do zaaranżowania malarskiej sceny stawał się zwykły banalny mostek, czy to ten znajdujący się w pobliżu domu artysty przy ulicy Łagiewnickiej, czy też te z niedalekiego Arturówka i Julianowa. W kompozycji obrazu element mostu stanowi klamrę spinającą dwa potraktowane kulisowe nadbrzeża stawu lub rzeki, poza którymi rozciąga się, ginąc pośród zamykających horyzont drzew, zamglona przestrzeń. Myliłby się jednak ten, kto poszukiwałby w pejzażach Hyżego naturalizmu i fotograficznej wierności przekazu. Bowiem, mimo uchwycenia rzeczywistych, istniejących w naturze stosunków barwnych, jest to zawsze wizja subiektywna, podporządkowana rygorom statycznej kompozycji, oparta na malarskiej interpretacji koloru, o której on sam wypowiedział się następująco: „Na pejzaż patrzę pod kątem koloru, staram się naturę wzbogacić. W zieleni naturalnego krajobrazu dopatruję się bogactwa innych kolorów. Staram się – w pewnym sensie – naturę wzbogacić. Rzecz wygląda w ten sposób – pozostańmy już przy zieleni – że przecież wiem, iż grupa drzew jest zielona, ale kiedy obserwuję ten fragment pod kątem koloru, to przecież nakładają się na siebie takie barwy jak kolor nieba, ziemi, kwiatów czy też towarzyszącej im architektury. Wszystko to razem sprawia, że w tym zestawieniu zieleń owych drzew ma zupełnie inny charakter, l ich kolor zmienia się na płótnie. Po prostu nie można przenieść kolorów tak jak one występują w naturze albo dokładniej tak jak się je widzi na pierwszy rzut oka". 

Wybór gamy kolorystycznej, jej intensyfikacja, bądź harmonijne, dążące ku jednemu walorowi przekształcenie, pozwoliły na osiągnięcie w obrazach klimatu ładu i spokoju. Nastrój potęguje sposób nałożenia farby od lekkich, widocznych pociągnięć pędzla charakterystycznych dla jasnych pejzaży aż po grubą warstwę gruzłowatej materii w widokach ruin o zgaszonych brunatnych barwach, skontrastowanych z ostrymi plamkami czerwieni. W latach 70-tych, będących okresem największej aktywności malarskiej, Hyży kieruje baczniejszą uwagę ku martwej naturze, traktowanej dotychczas raczej jako studium warsztatowe. Pojawiają się kompozycje zestawione z przedmiotów powszednich: czajnika, lichtarza, owoców, radioodbiornika. Pomiędzy nimi instrumenty muzyczne, nuty lub książki jak w martwej naturze z „cytatem z Renoira", gdzie z rozłożonego albumu, spogląda ku nam monsieur Victor Chocqet, namiętny kolekcjoner, mecenas i ,,moralna ostoja" Cezanne'a, serdeczny przyjaciel Renoira. Obok zaś akt dziewczyny o uwypuklonych krągłościach głowy, piersi i bioder. Masywny lecz nie pozbawiony wdzięku, a nawet pewnej dozy sensualizmu, skłonił Hyżego do namalowania własnej, zamaszystej parafrazy. W martwych naturach każdy element kompozycji staje się czytelny, dobitnie zarysowany odrębną, dość mocną plamą barwną. Przedmioty o wyraźnie zaakcentowanej bryłowatości, budowanej ciągłym modelunkiem, ukazywał zazwyczaj na neutralnym szeroko malowanym tle. 

Malarz, który z najbardziej prozaicznych fragmentów otoczenia potrafił wydobyć i unaocznić nie dostrzegane na co dzień walory, inaczej patrzył na rodzinne miasto. Spędzając każdego dnia wiele godzin pośród miejskich murów, nie zainteresował się nim nigdy jako malarskim modelem, co może zabrzmieć paradoksalnie zważywszy, że jest autorem cyklu obrazów przedstawiających budynki wrosłe od lat w historię Łodzi. Są to jednak portrety gmachów wyłączonych z zabudowy ulic. Ukazane zwykle ukośnie do płaszczyzny płótna, w silnym skrócie perspektywicznym, widziane od dołu, sprawiają wrażenie monumentalnych pomników pochłaniających swym wolumenem płaszczyznę płótna. 

Innym obszarem działalności, narzuconym w dużej mierze przez prozę życia, była współpraca z Pracownią Sztuk Plastycznych, którą Hyży rozpoczął tuż przed 1960 r. W okresie tym, naznaczonym rozprzestrzenianiem się tzw. „małej stabilizacji", zaczęły wkraczać na ulice miast reklamy umieszczane na pudłach samochodów dostawczych, olbrzymich połaciach ślepych ścian Kamienic, na brak których Łódź nigdy nie mogła się uskarżać. Witane przez prasę jako ,,kolorystyczne akcenty dekoracji miasta" reklamowały wyroby zakładów przemysłowych, domów handlowych a także przybytki rozrywki i kultury. 

W czasie swej prawie 15-letniej współpracy w PSP Zygmunt Hyży nie tylko zaprojektował i zrealizował na terenie Łodzi i Pabianic wiele reklam samochodowych i ściennych. Zajmował się także aranżacją wnętrz użyteczności publicznej. Nie był to jednak pierwszy kontakt artysty z monumentalną dekoracją. Jeszcze w latach 30-tych i 50-tych wykonywał polichromię w budowlach sakralnych. Jedna z ostatnich dekoracji ściennych przy której współpracował powstała w kompleksie budynków szkoły im. Tekli Borowiak. Jest to fryz o tematyce sportowej zrealizowany w technice sgrafitta. Hyży posługując się formami uproszczonymi przedstawił sylwetowe, silnie wydłużone i zgeometryzowane postaci graczy, wyodrębnionych z tła grubym konturem. 

Opierając się w swej twórczości na środkach wyrazu ogólnie zrozumiałych a tym samym budzących zaufanie, malarz potrafił pozostać niejako poza kreowanym przez siebie dziełem przekazując funkcję „pośrednika" umieszczonym na płótnie przedmiotom. Dlatego też prezentowane na licznych wystawach prace Zygmunta Hyżego były przyjmowane ciepło przez oglądających. Czytelność i bezpośredniość przekazu, wyważona kompozycja, nastrojowość, nuty liryzmu, jakie są w nich zawarte, wywoływały u widzów uczucie spokoju i harmonii. Obrazy te ukazują bowiem świat takim jaki człowiekowi jest najbliższy, jakim chciałby go widzieć na co dzień, świat o ludzkiej nie zaś zmonumentalizowanej skali, bez pośpiechu, szarzyzny, zmęczenia, dający poczucie bezpieczeństwa i czas na refleksję nad otaczającą rzeczywistością.

Małgorzata Wróblewska-Markiewicz

Tekst opublikowany w katalogu BWA z wystawy indywidualnej Z.Hyżego (sierpień 1984)

przedruk za zgodą autorki